Górskie (i nie tylko) wyzwania Hanny Bruss cz.2
Trzecia część wywiadu z Hanną Bruss - miłośniczką wielu - często mało znanych - dyscyplin sportu. Spośród nich najbardziej kocha góry i wspinaczkę wysokogórską.
Rozmowę prowadzi Olimpia Bucyk w ramach akcji Fritoks (o akcji przeczytaj tutaj)
Często słyszymy o słynnym lodowcu - pokonywanie go również jest bardzo niebezpieczne. Jak wygląda przejście przez Icefall?
Icefall pokonywałam 4 razy. Za pierwszym razem przechodziliśmy go nocą,tak samo jak podczas wędrówki na atak szczytowy. Podczas powrotu natomiast znaleźliśmy się na lodowcu w dzień, w samo południe. Nie było to zbyt rozsądne, ale nie mieliśmy innego wyjścia. To nie jest bezpieczne miejsce. Pełne słońce, wszystko się topi i wali, lodowce co chwilę się przesuwają i przy każdym przejściu lodowiec wygląda zupełnie inaczej. Pamiętam, że wracaliśmy z kolegą sami, we dwoje. Ostatni kontakt ze znajomymi miałam wiele godzin temu, satelitarny telefon się nam wyczerpał i nie było potem możliwości skontaktowania się z nikim. Nikt nie miał o mnie żadnych informacji. Szłam przez icefall, puściłam muzykę w słuchawkach, by nie słyszeć tych wszystkich trzasków. Pamiętam, że nagle zaczęły schodzić mi wiadomości. Napisałam więc szybkiego posta, by poinformować, tylko że jestem. Kolega zawołał do mnie: “Hanka! Chodź, idziemy!” Ja do niego krzyknęłam: “Zaraz, muszę skończyć pisać posta, że żyję!”, on odpowiedział: “Lepiej chodź, bo zaraz możesz nie żyć!”.
Czy podczas wejścia jesteśmy bardzo zależni od innych osób?
Nie do końca. Idziesz na górę, licz na siebie. Niektórzy podchodzą do tego jak do Kilimandżaro, Aconcaguę, Mont Blanca. A przecież i z Mont Blanc można nie zejść! Radosne podejście turystyczne jest nieodpowiedzialne. Trzeba się przygotować, bo dzieje się później zbyt dużo tragedii. Niektórzy mówią, że skoro “Martyna Wojciechowska weszła, to ja też wejdę”. Nie jeden raz to słyszałam, a tak nie jest. Może i wejdziesz, ale niekoniecznie zejdziesz. Trzeba siły wymierzyć także na zejście. Tak jest z każdą górą, nawet w Tatrach, Bieszczadach. Ludzie się rozluźniają przy zejściu i w efekcie aż 90% wypadków ma miejsce właśnie podczas zejścia. Ja wielokrotnie robiłam odwroty, nawet w Tartach podejmowałam takie decyzje, widząc że robi się za zimno, zbyt niebezpiecznie. Niektórzy zaczynają się w takich sytuacjach denerwować, bo są osoby, które realizują wejścia za wszelką cenę! A najważniejsze jest to, by wiedzieć, kiedy trzeba odpuścić.
Na wysokości pewnie można doświadczyć dotkliwej samotności...
Jak szłam na atak szczytowy, to czułam się bardzo samotnie. Kolega, z którym wyszłam został za mną, ja pozostałam sama. Trafiłam po drodze na konającego kolegę. W pewnym momencie wydawało mi się, że zobaczyłam jakiś namiot, a okazało się, że to ciało… Całkiem sama - trupy dookoła, noc, zawierucha... Wokoło zakapturzeni ludzie z innych ekip. Wtedy poczułam samotność i strach...
Zaskoczyło mnie, że wchodziłaś na Everest tyle lat po premierze filmu i wydaniu książki opowiadającej o wydarzeniach z 1996 roku i wszystkie te wydarzenia się powtórzyły.
Tak, po 20 latach powtórzyła się ta sama historia. Czasem niestety nie da się wyciągnąć lekcji z przeszłości, nie spodziewasz się chociażby tego, że ktoś Ci ukradnie tlen… Muszę zaznaczyć, że Everest to była jedyna góra, która nie dała mi miłych wspomnień, ale dała mi ogromne doświadczenie. Pamiętam jak po powrocie z tej wyprawy spotkałam się z przyjaciółmi. Podczas opowieści wszyscy nagle wstali i powiedzieli “Gratulujemy ci Hania”. Nie rozumiałam, o czym mówią. “Z turystki stałaś się prawdziwą himalaistką”. Faktycznie - taka wyprawa to potężne wyzwanie. W końcu podczas takiego wejścia trzeba podejmować trudne decyzje, bardzo strategiczne i obciążające.
A czy planujesz ponowne wejście na Everest?
Na początku planowałam. Pamiętam, że tuż po tamtych wydarzeniach obiecywałam sobie, że wrócę, nawet ze znajomymi żartowaliśmy, od której strony powinnam wchodzić tym razem. Ale minęły już dwa lata i teraz nie wiem, czy wrócę. Są różne ciekawsze góry, dostaję dużo propozycji. Ale ja chyba mam swoją ścieżkę, mam pomysł na siebie i swoje plany.
Opowiedziałaś o wielu trudnych doświadczeniach i daramtycznych wydarzeniach. Ale z pewnością miały też miejsce podczas twoich wypraw niezwykłe, budujące, zabawne historie, prawda?
Chyba cała reszta moich górskich doświadczeń taka była! Przeżyłam tyle wspaniałych, śmiesznych rzeczy. Chociażby na lodospadach w Norwegii. Pierwszego dnia poszliśmy wąwozem. 800 metrów pokonywaliśmy ponad godzinę, bo mimo opadów śniegu nie pomyśleliśmy, by zabrać narty! Napadało tak bardzo, że ciągle się zapadaliśmy. Każdy dźwigał swój sprzęt po 20 kg, a trzeba było się momentami czołgać, by jakoś rozłożyć ciężar! Innym razem byliśmy w Zakopanem. Schodziliśmy z jednego szczytu, gdy nagle zadzwonił do nas kolega, idący dużo niżej, z informacją, że widział po drodze jakiegoś niedźwiedzia. Trochę powiało grozą, wracaliśmy nocą, w ciemności… Ostatecznie całą drogę śpiewaliśmy na całe gardła, by jakoś tego zwierzaka odstraszyć. Zatem tak - masa wspaniałych przygód, doświadczeń, dodających energii i motywacji!
Więc jak to jest, że mimo wszystkich dramatycznych wydarzeń góry tak bardzo cię przyciągają?
To jest uzależnienie. Inaczej nie można tego nazwać. Ja osobiście chyba jestem uzależniona od adrenaliny. Ciągle próbuję czegoś nowego, narty, skialpinizm, wyjścia w wysokie góry. Już niedługo znowu planuję wyjazd w Himalaje. Nawet kontuzje mnie nie powstrzymują, więc jak miałam ostatnio problemy z ramieniem, to zrobiłam kurs paralotni - mam taki pomysł, by wchodzić na góry, a potem z nich zlatywać… To niezwykła energia i moc, właśnie ją odnajduję na górskich szczytach.