Pytania do Magdy Beyer
Czy opowieść o Fridge to jest opowieść o tobie?
Tego się nie da rozdzielić. Firma powstała z moich wieloletnich doświadczeń na różnych polach, z całkiem praktycznych potrzeb i jednocześnie z wielkiej pasji. Fridge jest moim spełnionym marzeniem. A właściwie wciąż jeszcze niespełnionym, bo cały czas powstaje coś nowego, stale coś odkrywam. To jest moja podróż w nieznane.
Skończyłaś Akademię Sztuk Pięknych, malujesz obrazy. Zdjęcia twojego autorstwa mają wielbicieli wśród kolekcjonerów sztuki. Teraz tworzysz markę ekskluzywnych kosmetyków i perfum. Dlaczego wciąż podbijasz nowe terytoria?
Mam chyba w sobie dwie natury. Z jednej strony do działania pcha mnie wrażliwość artysty, z drugiej jestem jak inżynier – lubię atakować problemy i szukać nowych rozwiązań. Może mam to w genach po babci, jednej z pierwszych w Polsce kobiet pilotek szybowcowych. Na pewno dziedziczę też twardy charakter po ojcu – żeglarzu. I mam wiele wspólnego z siostrą, która wybrała trudny zawód chirurga i odnosi na tym polu sukcesy. A największe wsparcie do działania daje mi mój mąż. Z jego energią i talentem można góry przenosić.
Jak powstał pomysł na Fridge?
Kilkanaście lat temu odkryłam, że nie ma na rynku kosmetyków, które by mi odpowiadały. Mam delikatną cerę, a z czasem zaczęłam zauważać, że staje się ona coraz wrażliwsza. Wtedy zdałam sobie też sprawę, jak bardzo pcha się kobiety w stronę medycyny estetycznej i jak bardzo niezdrowa jest branża kosmetyczna. Postanowiłam wytyczyć nową drogę. Wszystkie naturalne marki były wtedy do siebie podobne. Miały alkohol, ekokonserwanty i długie terminy przydatności. Podobnie pachniały. Chciałam inaczej – bez kompromisów. Zapragnęłam zrobić coś, nad czym mam pełną kontrolę. Coś, co działa tak, jak ja chcę. I produkt, który jest marzeniem i moim, i innych kobiet. Znalazłam chemików-entuzjastów, dla których mój pomysł był fantastycznym wyzwaniem i razem stworzyliśmy nową kategorię: kosmetyki świeże. Myślę, że tylko wtedy, gdy wychodzi się od indywidualnych potrzeb i od problemów, które zna się samemu, można stworzyć coś naprawdę wartościowego.
Jak Fridge zmienił ciebie?
Stałam się bardziej otwarta. Coraz większą radość sprawia mi dzielenie się z innymi. Od kilkunastu lat używam tylko swoich kosmetyków i wiem, że nie zamienię ich na żadne inne. Jestem też twarzą Fridge, bo kto lepiej pokaże prawdziwe działanie naszych kosmetyków jak nie kobieta pięćdziesiąt +! Odkrywając tę markę dla innych, odkryłam też nowe twórcze siły w sobie. Wróciłam do malarstwa i fotografii. A nasza siedziba w Warszawie okazała się być nie tylko sklepem i laboratorium, ale też miejscem spotkań i przestrzenią do realizowania marzeń.
Jak wybierałaś ekipę, która wraz z tobą tworzy markę?
Wydaje mi się, że „mam nosa” nie tylko do zapachów, ale i do ludzi. Przy tym pewnie miałam i szczęście, bo trafiłam na naprawdę dobrych specjalistów i osoby pełne entuzjazmu. Mamy poczucie, że to jest wspólna praca, która pozwala każdej z nas na rozwój i kreatywność. Moja energia spotyka się tam z energią zespołu. Nowe produkty powstają w odpowiedzi na nasze własne potrzeby. Któraś mówi, że ma kłopot z podpuchniętymi oczami i nagle powstaje krem z ekstraktem kawowym, który jest fantastyczny. Kreujemy produkty, których chcemy używać. Lubimy się. To dobra recepta na firmę.
Dojrzałaś do tego, by sięgać w życiu po to, na co naprawdę masz ochotę. Czy Fridge ma inspirować klientki, by też się na to odważyły?
Odkryłam pewne rzeczy i tym się dzielę. To, co oferuje współczesna medycyna estetyczna napawa mnie lękiem, bo widzę w tym dramatyczny gest rozpaczy i próbę ucieczki przed starością. Przecież każda z nas wie, że nie zmieni tego, że czas płynie. Może zamiast dramatyzować, można to jakoś oswoić? Fridge to powrót do natury, zgłębienie jej tajników i wykorzystanie tej wiedzy w walce z upływającymi latami. Fridge stawia przed kobietą współczesną ekstremalne wyzwanie. Odrzuć to, co szybkie i łatwe. Spróbuj zwolnić. Zastanów się, co tak naprawdę jest potrzebne twojej skórze. Za tym zresztą często idzie inne pytanie – co jest potrzebne tobie?
Co myślisz o tym, że na naturalność w dzisiejszych czasach powołują się wszyscy?
Stało się to chwytem marketingowym. Ale my idziemy dużo dalej i z tego jestem dumna. Zrezygnowaliśmy z syntetycznych składników, z konserwantów, nawet z alkoholu. Nasze produkty mają krótki okres „przydatności do spożycia”, podobnie jak krótki jest okres przydatności do spożycia żywności naprawdę zdrowej i nieprzetworzonej. Postawiliśmy na nieinwazyjne działania pielęgnujące. Skóra ma bowiem swoje prawa, a my im nie zaprzeczamy. Nasze kosmetyki nie zacierają sztucznie wieku. Fridge opóźnia pewne procesy i wzmacnia naturalny potencjał, który drzemie w skórze każdej z nas. Nasze kosmetyki działają w sposób nieinwazyjny, a długofalowe ich stosowanie przynosi niesamowite efekty.
Żeby uzyskać efekt, potrzebne są najwyższej jakości składniki. Czy dlatego zdecydowałaś się na własną uprawę dzikiej róży?
Powstanie marki zbiegło się z przejęciem przeze mnie i mojego męża posiadłości o nazwie Starzyński Dwór i otaczających jej pięknych terenów blisko morza. Tu zaplanowaliśmy rodzinną odskocznię z dala od miasta, tu poczułam, że znajdę ciszę i przestrzeń na malowanie obrazów. W XVII wieku Cystersi prowadzili tu przepiękny kompleks gospodarczo-klasztorny. Dookoła trzystuletnie lipy, stawy rybne, dzikie łąki. Panuje wyjątkowy mikroklimat. Pomysł na plantację róży przyszedł szybko. Zdecydowaliśmy się na gatunek ceniony w kosmetologii, który dobrze rośnie w nadmorskim klimacie. Rosa rugosa ma niesamowite właściwości. Tłoczony na zimno olej z pestek jej owoców jest bombą witaminową dla skóry i głównym składnikiem naszych kremów. Z płatków zaś powstaje olejek eteryczny o pięknym zapachu i silnych właściwościach aromaterapeutycznych. Ale korzyści pragmatyczne to nie wszystko. Jest też zachwyt widokiem pól różanych po horyzont. jest niebiański aromat konfitury z róży przy śniadaniu. Jest radość z tego, że kontynuujemy tradycję, która jest duchem tej ziemi.
Brzmi, jakbyś zamykała w buteleczce dużo więcej, niż krem czy perfumy. Jak ważna jest według ciebie aura, w jakiej powstają kosmetyki?
Czuję, że to wszystko ma znaczenie. Fridge jest przecież zaproszeniem do uwierzenia w siebie, w możliwości własnego ciała i umysłu. Wiele kobiet boi się tego, albo nie daje sobie w ogóle na to szansy. Ja chcę je zaprosić do uczestniczenia w tej przyjemności. Bo dziś największym luksusem jest właśnie dystans i spokój. Dlatego staram się stać z boku, nie brać udziału w gonitwie i unikać sztuczności, której świat jest pełen. Pod pozorem dbania o siebie stworzono dziś kobiecie możliwość ucieczki przed sobą. Wszystko zdaje się krzyczeć, że jeśli chcesz być kimś innym, to my ci to ułatwimy. Fridge jest inny. Aura, w której powstają nasze produkty, to duch głębokiej zgody na siebie i radość z kontemplowania natury – i tej wokół nas, i tej własnej.
Co z tego, że kremy Fridge są zdrowe, skoro i tak przykrywane są make-upem?
To okazało się problemem. Nakładasz na twarz coś cudownego, co pobudza naturalną odnowę skóry, aby natychmiast przykryć to „szpachlą”, która nie oddycha. Dlatego wreszcie powstał nasz własny krem FF – Fabulous Face. Jest to nawilżający podkład koloryzujący, który dopasowuje się do różnych odcieni cery i sprawia, że skóra przez cały dzień oddycha. Mamy już pudry, róże, tinty, lippy jarry... a to dopiero początek naszej przygody z kosmetykami kolorowymi, które – jak nasze produkty do pielęgnacji – nie są po to, by coś zakrywać, lecz po to, by podkreślać to, co piękne.
Fridge to nie tylko kremy, ale także perfumy.
Proces kreowania perfum jest niezwykle intrygujący. Bo jest w zapachach pewna tajemnica. Niby ulotne, ale mocno oddziałują na wyobraźnię. W zetknięciu ze skórą tworzą się inne odcienie. Na każdym człowieku zapach się inaczej „układa”. Jeśli jesteś w doskonałym nastroju, zapach jest inny, niż kiedy czujesz się kiepsko. Zapachy, które tworzę, budzą bardzo różne emocje. Kobiety przychodzące do nas pierwszy raz często są oszołomione, bo te perfumy są tak inne od kompozycji syntetycznych, których jest na rynku najwięcej.
Na świecie raptem kilka tysięcy osób zajmuje się komponowaniem perfum. To wąskie, elitarne grono. Bo choć zmysł powonienia mamy wszyscy, mało kto ma talent w tej dziedzinie. Ty go masz. Kiedy to odkryłaś?
Wiele lat temu. Jestem samoukiem. Działam intuicyjnie. Komponuję, szkicuję i wyobrażam sobie połączenia, dopasowania bądź sprzeczności, które uwodzą. Tworzę tylko z naturalnych składników. I tworzę falami. Na przykład przez kilkanaście dni pracuję z zapachami bez wytchnienia, a potem na pół roku porzucam to pole, by wrócić do niego po długiej przerwie z nową energią i zupełnie czymś innym w głowie. Kiedyś mi się wydawało, że każdy widzi to, co ja widzę. Dziś wiem, że nie. Może rzeczywiście każdy ma inny rodzaj spostrzegawczości – zapachowej też? Myślę, że kiedyś stworzę pachnące obrazy.
Komponowanie perfum jest podobne do komponowania muzyki. Też są akordy, tyle że zapachowe – bazowy, średni i wysoki – i one ulatniają się z różnym natężeniem i w różnym czasie. Co ty na to?
To oczywista zasada. Ale można komponować wbrew zasadom. Ja czasami pozwalam sobie na nieoczywiste połączenia. Don’t Follow Me, nasz najbardziej kontrowersyjny zapach, kupowany zwykle przez kobiety dojrzałe, jest zderzeniem różnych niepasujących do siebie składników. Jest tam i kumin, i pewien egzotyczny kwiat, a to daje niepokojącą mieszankę, którą albo się kocha, albo nienawidzi. Najbardziej podoba się ona mężczyznom. Nieśmiało wyznają, że kojarzy im się z zapachem kobiety w łóżku. Jeden pan raz nie życzył sobie, żeby jego partnerka pachniała tymi perfumami, wychodząc sama na imprezę. Uważał że są zbyt sensualne i kuszące.
Czy zapach zawsze jest początkiem gry erotycznej?
Zapach jest zaproszeniem. Możesz się w ten zapach ubrać rano, a on dopiero wieczorem zacznie działać. Kuszenie to jest tajemnicza sprawa. W każdej z nas drzemie iskra. Czasami wystarczy muśnięcie zapachem, żeby ją rozpalić. Ale uwodzenie to tylko jedna z dróg. Niektóre zapachy potrafią wykreować aurę elegancji i spokoju, jak Between Words czy Dirty Whisky, albo impresję delikatnej różano-melisowej kobiecości, jak Catch Me... if You Can. Kolejną przyjemnością jest wymyślanie tych nazw!
Sto lat temu psycholog Franz Henning roku zrobił podstawowy podział na zapachy korzenne, owocowe, żywiczne i przyprawowe. Co myślisz o takiej klasyfikacji?
Jest sensowna. Ciekawe, że zrobił ją psycholog. Myślę, że to potwierdza tezę, że zapachy prowadzą do emocji. Na przykład miłość kojarzy mi się z otwartością. Prawdziwa miłość to bryza. Czyli miłość na pewno nie pachnie kwiatami. To jest raczej ciepły zapach – morza, plaży i wiatru. Natomiast idealny mężczyzna – idealny dla mnie – pachnie jak mój mąż. To jest zapach pasji, tajemnicy, vetivera, skóry, cygar (choć nie pali), wytrawności i dobrego alkoholu.
Czy to prawda, że wciąż uwielbiasz staromodny zapach Givenchy sprzed kilkudziesięciu lat?
Marki sprzed wielu lat miały wybitne zapachy. Teraz mamy średnie czasy, średnie zapachy. Czytałam wypowiedź jednego twórców perfum Chanel, o tym, że kiedyś, wymyślając nowy zapach komponowało się na przykład dla sensualnych blondynek – a teraz trzeba zadbać, by brunetki też go lubiły. Żeby młodym się podobał i był świeży, ale żeby starsze osoby też chciały go użyć. Pierwsze zapachy znanych marek były prawdziwe, wyraźne. To z biegiem lat gdzieś zginęło.
Czy można skomponować opowieść o tobie tak, jak się komponuje perfumy?
To może być ciekawe. Na pewno komponując tę opowieść trzeba wyjść od nuty naturalności i nieuchwytności. A naturalność i nieuchwytność – to dla mnie jest morze. Jestem bardzo związana z nadmorskim klimatem i pejzażem, bo stamtąd pochodzę. Lubię, kiedy nie ma nic, poza otwartą przestrzenią po horyzont. Wtedy wszystko jest możliwe.
A kiedy byłaś nastolatką, co rozpalało twoją wyobraźnię? Jakie obrazy? Kolory?
Jednym z moich ulubionych filmów jest „Pod osłoną nieba” Bartolucciego. On pokazuje magiczną przestrzeń natury i uczy, że życie to ciągła konfrontacja z nieznanym, a także ze smutkiem nieodwracalności pewnych zdarzeń. Ten film towarzyszy mi od tylu lat, a wciąż odkrywam w nim nowe znaczenia. Niezmiennie mną porusza. A jako dziewczynka marzyłam, by polecieć balonem z przyczepioną kanapą. Wydawało mi się niemożliwe, żeby to było niemożliwe! Chciałam być wysoko i zobaczyć, jak jest za chmurami i pieczołowicie konstruowałam projekt tego lotu. Marzenia i konkret – to cała ja. Jeśli chodzi o kolory, to bardzo lubię biel. Ona jest takim wspaniałym punktem wyjścia.
Skąd w tobie tyle entuzjazmu i radości, kiedy mówisz o swojej pracy?
A dlaczego miałoby być inaczej? Dostałam w życiu wyjątkową szansę, każdego dnia mogę poszerzać granice mojej wyobraźni. Tworzę coś, co przynosi ludziom radość. Widzę to po moich klientkach i mam cudowny, kreatywny zespół, który naprawdę lubi swoją pracę. To sprawia, że jestem naprawdę szczęśliwa. Zauważyłam ostatnio, że mimo, iż skończyłam już jakiś czas temu 50 lat, czekam z ekscytacją na to, co będzie. Tak jakbym cały czas stała na pustej plaży i patrzyła w dal bez lęku.